czwartek, 7 lutego 2013

Jak(i) pączek...


O czym można pisać na blogu w Tłusty Czwartek? Rzeczą oczywistą jest, że o pączku, bowiem każdy to wie, że pączek pączkowi nie równy i pączek od pączka lepszy.

Ludzie dzielą się na tych co pączki lubią i nie lubią. Ja zdecydowanie należę do tych pierwszych. Lubię je tak bardzo, że naginam moją dietę na potrzeby tego jednego dnia w roku, tzn, nie jem nic innego prócz pączków  ;-)

Na moje szczęście, lub nie, natura obdarzyła mnie delikatnym podniebieniem, wrażliwym powonieniem i dużym apetytem. Tłusty czwartek jest dla mnie ważnym świętem, na które czekam cały rok, a niedobry pączek to święto kompletnie rujnuje. Dlatego post ten jest testem pączków które kupiłam w pobliskich piekarniach/sklepikach, w których wiem, że można kupić bardzo dobre pieczywo, ale czy dobre pączki? Zaraz się o tym przekonamy.


Testerzy

Dzisiejszy test byłby niewiarygodny gdyby był przeprowadzany przez jedną osobę. Dlatego testerów/ki jest dwie.


Obie są bardzo doświadczone w jedzeniu i mają wrażliwe nosy ;-)

Pączki

Jak już wspomniałam, mam swoje miejscówki gdzie kupuję pieczywo. Są to miejsca na prawdę wypróbowane, a pieczywo na prawdę smaczne.

Pączek nr 1
Pierwszego pączka kupiłam w kiosku garmażeryjnym na małym ryneczku na Placu Kilińskiego. 

Pieczywo dostarczane jest tutaj z piekarni Elżbiety i Ryszarda Małyszka, mieszczącej się przy ulicy Rajskiego 24 w Szczecinie. W tej piekarni pączki smażone są wyjątkowo w tłusty czwartek. Pączek jest na prawdę duży, pięknie wyrośnięty, nadziany konfiturą różaną i oblany lukrem. Cena 1,90zł.




Na Fejsie zadałam pytanie gdzie po pączka? Uzyskałam odpowiedź już mi znaną, że najpyszniejsze pączki są na Manhattanie. Wiele osób tak myśli, o czym świadczy taaaaaka kolejka:



To się nazywa stado zdeterminowanych pączkożerców!
Nie stałam w tej kolejce. Najwspanialszego pączka zjem jutro :-) bez stania w kolejce.
Wracamy do testu.

Pączek nr 2
Nieopodal, na Manhattanie, schowana w rogu znajduje się mała piekarnia i cukiernia. Zakamuflowana w kąciku między stoiskiem se skórzanymi kapciami i kwiaciarkami. Tutaj kupowałam pyszne cynamonki na drugie śniadanie podczas studiów. W sklepiku obsługują dwie sympatyczne panie, mama i córa, z którymi zawsze można zamienić kilka miłych słów.


Poprosiłam pączka z różą i niestety "już wyszły". Cóż, pączek z marmoladą musi wystarczyć. Pączek jest powiedzmy, że standardowej wielkości, również ładnie wyrośnięty, delikatny jak puszek, oblany lukrem i dodatkowo posypany smażoną skórką pomarańczy. Cena 1,80 zł.



Pączek nr 3
Wracając już do domu pomyślałam, że skonfrontuję smakowo moje pączuszki z maleńkich piekarni z pączkiem z sieci piekarni Bagietka, mieszczącej się przy Rondzie Giedroycia potocznie nazywanej na Kołłątaja.



Oferowane pączki miały różne nadzienia: ajerkoniak, budyń... Ja jestem tradycjonalistką i z braku róży wybrałam marmoladę. Pączek rozmiarowo mniejszy od tych kupionych do tej pory, również nieco bledszy i lekko oklapnięty. Polany lukrem kosztował 1,80 zł.



Ocena
Pączek nr 1
Pączek duży i wyrośnięty, ale trochę za bardzo wysmażony, co spowodowało utworzenie trochę trudnej do przeżucia "skórki". Nie mniej jednak po ugryzieniu pączek jest sprężysty/puszysty i ma przyjemną konsystencję na języku. Jest również bardzo treściwy i sycący, dla mniejszych łakomczuchów ode mnie, jeden w zupełności im wystarczy. W smaku aromatyczny i przyjemny. Konfitura standardowa jaką można kupić w kubeczku, słodka, smaczna o aromacie róży w ilości w sam raz, nie za dużo, nie za mało.


Ocena:
Ja: 4+
Sonia: 5

Pączek nr 2
Pączek wyrośnięty, standardowej wielkości, bardzo delikatny w dotyku, trzeba być bardzo delikatnym, aby nie zgniatając go, dotransportować do domu a potem do ust. Trzymając w palcach, a następnie odgryzając kęs, pączek nieco więdnie i raczej nie powraca do pierwotnego kształtu, także jedząc niedelikatnie można go zmiażdżyć w nieapetyczną kulkę. W smaku aromatyczny i przyjemy, faktura na języku bardzo delikatna, można użyć sformułowania, że się rozpływa w ustach. Taki łasuch jak ja na jednym nie poprzestanie, więc dobrze, że kupiłam dwa :-) Konfitura standardowa z kubeczka, smaczna, słodka i owocowa w ilości odrobinę większej niż w sam raz, albo było to złudzenie bowiem lekko wypływała ze zgniatającego się pączka przy nadgryzieniu. Bardzo przyjemne jest to, że pączek został posypany skórką z pomarańczy, dodaje to przyjemny cytrusowy aromat i przełamuje słodycz pączka.



Ocena:
Ja: 4+
Sonia: 5

Pączek nr 3
Zdecydowanie najmniej urodziwy spośród tej trójki, mniejszy, bledszy ale zjadł się najszybciej. Nie, nie dlatego, że był smaczejszy ale dlatego, że poszukiwałam w nim marmolady. Trochę spanikowałam, że kupiłam pączka bez nadzienia i kęs za kęsem pączek znikł. Marmolada ukryła się w ostatnim kęsie. Jej ilość była bardzo mała, ale trochę większa niż symboliczna. W smaku odbiegająca od tej marmolady twardej o której wspominałam wcześniej. W pierwszej sekundzie jej smak skojarzył mi się z dżemem niskołodzonym tylko bardziej gęstym. Owszem, słodki i o aromacie owocowym, jednak dla mnie jako tradycjonalistki nieco rozczarowujący. Ciasto pączka miękkie, smaczne, łatwo poddające się palcom i zębom. Pączek znika, nie ma go w ani w ustach, ani w brzuchu, więc trzeba sięgnąć po następnego. Czy to celowy zabieg aby kupić od razu kilka bowiem jeden nie daje satysfakcji? Najsłabsza propozycja w tym zestawieniu.

Zaraz, a gdzie marmolada?

Jest w ostatnim kęsie
Ocena:
Ja: 3
Sonia: 5


Podsumowanie
Mimo, że wszystkie pączki były słodkie i smaczne to jednak poszukiwania idealnego pączka nadal trwają. Moim zdaniem ideał schował się między pączkami nr 1 i 2, ich kompromis rokował by bardzo smacznie.

Dobrze, że mam jeszcze po jednym pączku to jeszcze chwilę z Sonią sobie potestujemy :-)


poniedziałek, 4 lutego 2013

Niedzielne popłudnie

W ostatnią niedzielę, nieco na doczepkę do naszych przyjaciół, wybraliśmy się do Szczecińskiego Muzeum Techniki.
Muzeum zlokalizowane jest w starej zajezdni tramwajowej przy ulicy Niemierzyńskiej w Szczecinie. Hala w której "odpoczywały" tramwaje po pracy została przekształcona w estetyczną ekspozytornię polskiej myśli technicznej. Swoje miejsce znalazły tam nie tylko zabytkowe tramwaje kursujące niegdyś po Szczecinie, ale także inne pojazdy, takie jak autobus, samochody, motory i amfibia!


Każdy pojazd pięknie odrestaurowany posiada stosowny opis oraz dane techniczne przedstawione w łatwych do przyswojenia porcjach. Większość pojazdów oznakowana jest "nie siadać", a nawet "nie dotykać" ponieważ ze względu na swój wiek są dość kruche, a biorąc pod uwagę ilość zwiedzających gdyby nie te instrukcje z pewnością szybko zostały by zdewastowane. Pomyślano również o tych najbardziej ciekawskich i przygotowano dla nich ćwierć tramwaju, a właściwie jego przód z deską rozdzielczą i miejscem dla maszynisty, by powciskać guziki i z pomocą wizualizacji zapoznać się z ich działaniem, a także pohałasować dzwonkiem na opieszałych pasażerów.


Największe pojazdy, takie tramwaje, zostały udostępnione do zwiedzania od środka. Można organoleptycznie zbadać jak siedziało się na twardych, drewnianych ławkach lub poganiać się wzdłuż wagonu.



Wizyta w muzeum to ciekawa wycieczka naukowa dla dzieci i nostalgiczna podróż dla dorosłych. We wspomnieniach wciąż kursują te stare rozklekotane tramwaje.


Nie jestem pasjonatką motoryzacji, ale miło było spojrzeć na Warszawę dziadka i pierwszego kaszlaka taty.

Niektóre pojazdy można zaliczyć do klasyków jak np polską Osę. Aktualnie skuter o nazwie VESPA jest obiektem westchnień wielu hipsterów. Ech, ta linia, ten kolor...


Prócz eksponatów wyprodukowanych w Polsce, w muzeum znajdują się także pojazdy innych producentów. Są one ciekawostką o niezwykłych walorach estetycznych. Takie pojazdy nie jeździły po naszych ulicach. Zauroczona ich wyglądem i kolorami bardzo żałuję że stoją w muzeum. 





Na deser, tym którym mało wrażeń, w muzeum znajduje się sala z "zabawkami" dla dużych i małych dzięki którym można pobawić się z fizyką, realizując hasło: nauka przez zabawę. Wejście na salę Eureka kosztuje 4 zł. To drogo, biorąc pod uwagę że 3 przyrządy są uszkodzone. Jednak te które są dostępne angażują i ciekawią.







Podczas gdy chłopaki realizowały swoje naturalne ciągoty to rozwiązywania niezwykłych pytań "a dlaczego?!", "a jak to się dzieje?!", ja wkomponowywałam się kolorystycznie w meble.


Na zakończenie bardzo udanej wizyty w świecie techniki odwiedziliśmy muzealny bar. W niedzielę herbatkę i kawę przygotowuje pan który, mam nadzieję, urzęduje tam tylko weekendowo. Wtedy wytłumaczenie znalazłby syf, bajzel i dezorganizacja kuchenna.

Muzeum warte odwiedzenia, polecam, jest bardzo ciekawie!

sobota, 26 stycznia 2013

Sobotnia przygoda

Sobota to nasz ulubiony dzień tygodnia.

Tego dnia, jeżeli jest to możliwe, śpimy dłużej niż zwykle, nieśpiesznie zjadamy śniadanie, czasem nawet o 12. Potem wspólnie spędzamy czas na czymś przyjemnym, najczęściej oglądając filmy rozkoszując się sobotnimi słodyczami. Bo sobota to też dzień, kiedy pozwalamy sobie na ciasto lub czekoladę.

Tak też realizowaliśmy tą sobotę. Ale dzisiaj dla małej odmiany wyszliśmy do sklepu uzupełnić prowiant. Po powrocie, obładowani zakupami omawiając plan dalszej części dnia chcieliśmy dostać się do mieszkania, gdy nagle złamał się klucz kompletnie blokując zamek.


I co tu teraz począć? Jak wyjąć klucz?
Pierwsza myśl była taka by zdobyć narzędzia i spróbować poradzić sobie samemu, a dopiero w ostateczności sięgnąć po speca, który z pewnością będzie kosztował.

Wymyśliliśmy nawet plan dostania się do mieszkania rodem z filmu sensacyjnego. Niestety, mimo usilnych starań i pomocy sąsiada oraz naszych przyjaciół nasze działania były bezskuteczne. Siedzieliśmy pod drzwiami już godzinę. Zakupione mrożonki leżały na parapecie za oknem na klatce, a my wzmacnialiśmy się czekoladą Milką.

Musieliśmy skorzystać z pomocy specjalisty. Nasz wybór padł na firmę BARTOS S.O.S Bogumił Bartos. Wybraliśmy tę firmę ze względu na konkurencyjną ceną, którą ustaliliśmy przez telefon. Spec zjawił się w 10 minut. Podjechał fajnym autkiem ozdobionym postacią z gry Mario i przytargał ze sobą wielką i ciężką walizę narzędzi. Spodziewaliśmy się, że zamek zostanie rozwiercony, a do kosztów usługi i zniszczeń trzeba będzie doliczyć jeszcze nowy zamek. Szacowany koszt 400zł.

Pan w czerwonych portkach zabrał się do roboty. Pooglądał, podłubał i nie minęło 10 minut a klucz został wyjęty a mieszkanie bez szkody otwarte. Dodatkowo została usunięta inna usterka w drzwiach która szalenie utrudniała zamykanie i otwieranie drzwi. Wspaniele! Sobota została uratowana! Wizyta pana Bartosa kosztowała nas 120 zł.

Gorąco polecam tego specjalistę do takich spraw jak nasza. Bardzo uprzejmy pan, skuteczny i za przyzwoitą cenę. Czego chcieć więcej?
Oto kontakt:
www.bartos.sos.pl
Firma Bartos S.O.S Bogumił Bartos
ul. Ściegiennego 57/2
70-354 Szczecin
tel.: 605 27 27 47



środa, 16 stycznia 2013

Słoik

Nie lubię gdy w moje bibeloty wkrada się nieporządek. Burzy to mój wewnętrzny spokój.

Tym samym jestem osobą niekonsekwentną w pilnowaniu ładu i porządku. Jestem zodiakalnym bliźniakiem i mieszczę w sobie wiele sprzecznych cech. Dziwne to i straszne za razem.

Ścierając dzisiaj kurze zdałam sobie sprawę z tego, że przechowując je luzem narażam je na wiele niebezpieczeństw. O ile kurz nie jest groźny, to psie zęby owszem. Dlatego potrzebowałam ochrony.

Od dawna w zakamarkach kuchennego schowka stał bardzo ładny pękaty,odpowiednio wystylizowany słoik po oliwkach. Przechowywałam go z myślą, że taki słoik z pewnością znajdzie kiedyś zastosowanie. I znalazł! Umyty i oczyszczony z naklejek wygląda całkiem ładnie z kokardą i może służyć do przechowywania moich robótek.


Aha, gorąco polecam te oliwki. Można je znaleźć w Lidlu podczas tygodnia greckiego za bardzo przyzwoitą cenę ok. 20zł. Duże jak kciuk, pyszne oliwki, świetnie nadające się różnych potraw na ciepło i na zimno, a także na sos majonezowo-jogurtowo-oliwkowy. To są nasze ulubione oliwki, aktualnie opróżniamy już "nasty" słoik, a w kredensie w zapasie stoją następne dwa.

sobota, 12 stycznia 2013

Zima w Szczecinie i sushi

Po raz drugi w tym roku w Szczecinie spadł duży śnieg.
Jest po prostu pięknie! Biało, puszyście i czysto, w sam raz by tarzać się w śniegu i brykać z psem po zaspach.
Podczas gdy wszyscy wokół zmagają się z udrażnianiem ulic odgarniając śnieg i uparcie zwalczając go solą (sic!) ja poszukuję miejsc niezdeptanych i niezmąconych. Taka puszysta zima jest piękna!


Co robić zimą w długie wieczory? Każdy ma pewnie swój pomysł. My, tym razem, wymyśliliśmy, że będziemy jeść, ale nie byle co! Dietetycznie i z klasą - sushi. Chwilę mi zajęło zapoznanie się z techniką przygotowania i nie obyło się bez wpadek, ale efekt ostateczny był smaczny i satysfakcjonujący. Domowe sushi jest z pewnością tańsze w przygotowaniu niż to dostępne w restauracjach, ponadto można je wyprodukować w odpowiedniej ilości tak, aby wystarczyło dla każdego łakomczucha.


Sushi przygotowaliśmy z dwóch rodzajów ryżu: zakwaszonego ryżu do sushi oraz zwykłego, lekko rozgotowanego ryżu w torebce. Może to zdziwi, a nawet zyska miano profanacji, ale zwykły ryż z Lidla bardziej nam odpowiadał niż ta prawidłowa wersja. Ryż do sushi wydawał się nam za słodki (przesadziłam z cukrem). Istnieje również wersja, że nieco mogliśmy przedobrzyć z winem, którym raczyliśmy się przy produkcji kąsków, co wpłynęło na nasze kubki smakowe.

środa, 9 stycznia 2013

Do bazarku co raz bliżej...

Dzięki chwilowemu natchnieniu zrobiłam kilka bransoletek. Przeznaczam je na bazarek, z którego ewentualny dochód przeznaczony będzie dla potrzebującego psiaka.

1. Sznury koralikowe: Blue Celtic (zarezerwowany), fioletowy z zielonym, w obu zapięcia typu toggle


2. Koralowa - bransoletka zrobiona z tasiemek zamszopodobnych w koralowym kolorze z koralikami w pasującym kolorze i dodatkami w kolorze złotym, zapięcie karabińczyk


3. Punk - bransoletka 1,5mm lakierowanego rzemienia w kolorze czarnym z koralikami, kokardką i dodatkami w kolorze złotym i srebrnym, zapięcie karabińczyk


4. Skromna - bransoletka wykonana jest z dwóch 1.5mm pasków lakierowanego rzemienia w kolorze czarnym i dodatków w kolorze srebrnym, zapięcie typu toggle


5. Na szczęście! - bransoletka wykonana jest z dwóch 1,5 mm pasków, czarnego, lakierowanego rzemienia, ozdobiona zawieszką charms i koralikiem w kolorze czerwonym


sobota, 5 stycznia 2013

Prima Balerina

Dzieci są najwspanialszymi odbiorcami prezentów.

Córeczka mojej przyjaciółki z końcem roku obchodziła swoje 4 urodziny. Piękny wiek prawda?
Zuzia jest piękną, małą damą, która uwielbia tańczyć. Podczas swoich występów z pełną gracją flirtuje ze swoją publicznością. Wspierając jej zamiłowanie do tańca przygotowałam, w ramach prezentu urodzinowego, spódniczkę Prima Baleriny.

Przepis jak wykonać taką spódniczkę łatwo znaleźć wpisując w wyszukiwarkę lub Pinterest hasło: "tutu tutorial".

Na wykonaną spódniczkę zużyłam ok 1,5 m białego tiulu, 50 cm gumki bieliźnianej, 6 m różowej wstążki o szerokości 8 mm oraz 1 m wstążki o szerokości 30 mm. Muszę nieskromnie przyznać, że spódniczka wyszła śliczna. Dla ładnego opakowania prezentu, posługując się techniką NibyOrigami skonstruowałam torebkę podarunkową w dziewczęcym różowym kolorze, ozdabiając kokardą z tiulu.  Efekt jest widoczny na poniższym zdjęciu.



Mała Zuzia była zachwycona! Aby pokazać małej jak tańczą prawdziwe baleriny pokazałam jej na YouTube fragment przedstawienia "Jezioro Łabędzie" Piotra Czajkowskiego. Puszysta spódniczka i smukłe baletnice "łabędzie" bardzo podziałały na wyobraźnię małej dziewczynki. Podekscytowana Zuzia pląsała przez następne 2 godziny wkręcając do zabawy każdego z widowni. Z relacji mamy wiem, że Zuzia nosiła spódniczkę przez 3 następne dni! Prawda, że to wspaniały komplement?

 Dzieci są najwspanialszymi odbiorcami prezentów!